Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi emonika z miasteczka Kościerzyna . Mam przejechane 39920.29 kilometrów w tym 7385.39 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.05 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy emonika.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:1752.13 km (w terenie 1218.16 km; 69.52%)
Czas w ruchu:59:41
Średnia prędkość:19.94 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Suma podjazdów:1280 m
Maks. tętno maksymalne:196 (97 %)
Maks. tętno średnie:202 (97 %)
Suma kalorii:6609 kcal
Liczba aktywności:36
Średnio na aktywność:48.67 km i 2h 29m
Więcej statystyk
  • DST 51.97km
  • Czas 03:13
  • VAVG 16.16km/h
  • Sprzęt Moja "Lady"
  • Aktywność Jazda na rowerze

Cartusia MTB i mój syn :)

Niedziela, 1 czerwca 2014 · dodano: 06.06.2014 | Komentarze 5

...
Dzień Dziecka całkiem fajowy :)
Pośmigałam nieco i jeszcze zdążyłam na imprezę rowerową z moim synem Patrykiem.
Pogoda wspaniała na rower. 
Miejsce jeszcze bardziej wspaniałe od pogody - zapraszam na Złotą Górę na Kaszubach :)
Trasa nawet interesująca - muszę przyznać że mimo, że tak blisko mieszkam nigdy nie kręciłam w tamtych rejonach. Pewnie tam wrócę sobie nie raz nie dwa. 



Gratulacje dla mojego synka Patryka - śmigał tak mocno, że na zjeździe wylądował w zbożu. Nic poważnego się nie stało. Dojechał do mety cały i zdrowy i zadowolony :)
...




  • DST 42.01km
  • Teren 42.01km
  • Sprzęt Moja "Lady"
  • Aktywność Jazda na rowerze

45 Harpagan KOLBUDY

Sobota, 20 kwietnia 2013 · dodano: 24.04.2013 | Komentarze 5

...
Przygotowania były, a i owszem, ale nie takie jak to bywało w latach ubiegłych. Kondycyjnie nie tak dobrze, sprzętowo by się wydawało, że świetnie. No ale cóż - kondycja nie zdążyła zawieść, za to Lady jak najbardziej. Jednak po kolei.

Po raz pierwszy nie pojechałam na TR200 tylko wybrałam krótszy dystans o połowę. Zamiar był taki iż śmigam sama. Start o 8.30 - podeszłam do tego bardzo "na luzie", mapy w dłonie, krótka narada z Marcinem i jazda w teren.
Cel to PK1 (trochę szkoda mi było czwórki), no ale już gnałam na jedynkę. Tam doświadczyłam na własnej skórze, że las stoi w wodzie - a w tej wodzie moje stopy. Zanim dotarłam do punktu spotkałam najpierw jedną grupkę bikerów, dalej jechaliśmy razem, za jakiś czas spotkaliśmy kolejną grupkę i znów nas było więcej, z biegiem czasu zabrał się całkiem niezły "peleton". W końcu trafiliśmy tam gdzie trzeba. Po czym część "peletonu" nieco się "rozerwała", a ja z grupą chłopaków z Ostrzyc pomknęłam na PK10. Nawigacyjnie spoko - jedynie sama końcówka nam trochę namieszała.
Kolejnym celem miał być PK2. Odnalezienie wydawało się być bardzo proste - cypel na jeziorze Przywidzkim. Niestety nie dane mi było tam dotrzeć. W Gromadzinie pękł mi łańcuch - mimo usilnych starań moich współtowarzyszy nie udało się go skuć. Tym samym byłam zmuszona pożegnać się z kolegami, życzyć im powodzenia i czekać na Marcina. Zjechałam tylko z górki do samego Przywidza i tam na niego poczekałam.


Wróciłam do bazy. Oddałam czipa, zjadłam obiadek i pośmigałam do domu.
I oto mój cały kuźwa harpagan. Nawet nie zdążyłam się zmęczyć.....
Może na Kaszubskiej Włóczędze będzie nieco lepiej.


HARPAGAN 45 KOLBUDY TUZ PRZED STARTEM © emo


HARPAGAN 45 KOLBUDY © emo


HARPAGAN 45 KOLBUDY - i po harpie.... © emo


HARPAGAN 45 KOLBUDY i zerwany łańcuch... © emo


...


Kategoria RnO, Zawody


  • DST 65.17km
  • Teren 65.17km
  • Czas 03:17
  • VAVG 19.85km/h
  • Sprzęt Moja "Lady"
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po blisko czteroletniej mojej karierze w KaeSeRze - pośmigałam na kościerskim maratonie :)

Niedziela, 30 września 2012 · dodano: 02.10.2012 | Komentarze 1

...
V Jesienny Maraton w moim "cudownym", "fantastycznym" mieście zaliczony.
Cudem tak właściwie. Do wczesnych godzin rannych nie wiedziałam czy jechać czy nie. W końcu jednak udałam się do biura zawodów - gdzie zwykle to ja siedziałam po tej drugiej stronie - a dziś jednak było inaczej. Uregulowałam startowe, odebrałam numer i poszłam do domu przygotować rower.
Można by powiedzieć "coś się kończy coś zaczyna" - mój start w tym maratonie miał dla mnie ogromne znaczenie, czy osobiste? Możliwe.
Ciesze się, że wzięłam udział w tej imprezie jako zawodnik już - a nie jako organizator.
Serdecznie dziękuję wszystkim z KSR za te ostatnie cztery lata.

Trasę maratonu znałam w 50% - tę część sprzed 3 lat. Jechało mi się świetnie.
Na początku znowu jakieś dziwne bóle (normalnie mi sie Kwidzyn przypomniał), ale dawałam radę.
Wiedziałam, że nie mam szans dogonić Aśki, Elki czy też już nie wspomnę o Oli. Jechałam tak jak umiałam i tak szybko ile miałam siły. A kiedy zobaczyłam, że zbliżam się do jakiegoś zawodnika - nie wiadomo skąd pojawiał się jakiś cudowny zastrzyk energii i kręciłam dalej wyprzedzając kilkoro rywali.
To motywowało naprawdę. Czułam, że dam radę i nie powinno nic złego się wydarzyć do mety.
Niewielkie skurcze nieznacznie mnie spowolniły - ale to było tuż przed metą - więc nie było tak źle.
Ukończyłam wyścig. Szczęśliwa bardzo.

Nie byłam tak bardzo zmęczona jak po skandii - bo i km było znacznie mniej - mogłam spokojnie porozmawiać, chodzić, jeść i pić - bez utraty tchu :)
Jednak jak zobaczyłam wyniki to mało mnie nie zatkało - jeden z zawodników, którego zostawiłam tuż po 30 kilometrze i na bank mnie nie wyprzedzał - w wynikach był o prawie 40 pozycji wyżej niż ja....
Nie chce mi się już tego komentować. Dla mnie jest to żenujące.

Mój wynik czy mnie usatysfakcjonował? Tak.
Przyjechałam jako czwarta z kobiet. To, że miałam pudło w K-3 - nic nie znaczy bo i tak nie miałam konkurencji.
Co nie zmienia faktu, że było miło - ale nieco samotnie :D
Tutaj są wyniki szczegółowe dystansu mega - trasa mierzyła 65 km a nie 60 km.

Czy to moje zakończenie sezonu ?
...


Kategoria Zawody


  • DST 88.00km
  • Teren 88.00km
  • Czas 04:24
  • VAVG 20.00km/h
  • Sprzęt Moja "Lady"
  • Aktywność Jazda na rowerze

Skandia Maraton Kwidzyn 2012

Niedziela, 23 września 2012 · dodano: 23.09.2012 | Komentarze 13

...
No i po zawodach....
Ile mnie to kosztowało to wiem tylko ja sama....
Poszłam za ciosem - bo głupio by było zmieniać dystans z GrandFondo na Medio.
Biorąc pod uwagę, że kiedyś zaczynałam od Medio, potem Mini to tegoroczny największy dystans był chyba szaleństwem. No ale cóż :)
Drugi start w tym roku na skandii i jednocześnie ostatni przyniósł mi pierwsze miejsce w tej edycji i drugie w generalnej klasyfikacji. Tylko, że moim zdaniem prawdziwe ściganie dla kobiet i prawdziwa rywalizacja odbywa się na tym średnim dystansie. Może za rok tak właśnie będzie.

Rano pogoda nie zachęcała do wyjścia nawet z domu, a co dopiero do wystartowania na maratonie.
Na szczęście nie padało - fakt było zimno, jednak nie było tak źle.
Trasa niby płaska, ale piachu od cholery, no i wiatr. Poza tym po pierwszej pętli chciałam zejść z trasy, bolał mnie brzuch jak jasna cholera, potem nerki - myślałam, że zdechnę tam. Na 45 kilometrze zobaczyłam Marcina - mówię, że schodzę z trasy, że nie daję rady, że wszystko mnie boli.... Jak On się na mnie wydarł, jak zaczął się drzeć na mnie, że nie mam ściemniać, że dam radę, że mam jechać dalej i że zawsze mogę dać z siebie więcej... Nożesz kurwa mać.... Tak się wkurzyłam, że jednak pojechałam dalej. Byłam tak zła, że.... ehhh.
Potem dziękowałam za taki doping bo gdyby mi tylko powiedział " ok to schodź z trasy, nie jedź dalej" - nie pojechałabym, przerwałabym wyścig i.... dopiero wtedy miałabym wkurw totalny, że nie dałam z siebie jeszcze więcej.
Tak jak Marcin mi powtarza - "to nie prawda, że do trzech razy sztuka - zawsze można dać z siebie więcej" - słowa pułkownika amerykańskiej armii VII Brygady Kawalerii Powietrznej.

Drugie kółko - najdłuższe 45 km w moim życiu. Byłam pewna że jestem ostatnia.
Na około 60 kilometrze dogoniła mnie Asia - złapała gumę na pierwszym kółku - chwilę śmigałyśmy we dwie. Potem Ona pojechała swoim tempem.
Myślałam że ten maraton nigdy się nie skończy - nie bolał mnie już brzuch, ale nerki to chciały wyskoczyć chyba ze mnie. Miałam naprawdę dość.

Wjechałam na metę - nie mogłam znowu oddychać, brakowało mi tchu.. kurde...
Tak sobie myślę - masz to na własne życzenie - jedziesz, płacisz - za to kurde żeby się zmęczyć.

Ale potem już było tylko lepiej :)

Nie sądziłam, że zdobędę się kiedykolwiek na ten najdłuższy dystans. Zawsze chciałam spróbować. No i zrobiłam to drugi raz. Co będzie w nowym sezonie? Nie wiem. Z pewnością będę jeździć na rowerze :)

Dziękuję za doping, za wsparcie od ludzi których nawet nie znałam - bo na swoich nie ma co liczyć.

Dzięki dla tych, którzy byli ze mną i dla tych, którzy dobrze mi życzyli.

P.S. Odeszłam z KSR.

Do zobaczenia !

Skandia Maraton Kwidzyn 2012 sektor © emo


Skadia Maraton Kwidzyn 2012 © emo


Skandia Kwidzyn 2012 ostatnia edycja © emo


Skandia Maraton 2012 klasyf. generalna © emo


"pucharek" skandiamaraton 2012 © emo


medalik :d skandia maraton lang team © emo


&feature=plcp
...




  • DST 14.98km
  • Teren 14.98km
  • Czas 01:08
  • VAVG 13.22km/h
  • Sprzęt Moja "Lady"
  • Aktywność Jazda na rowerze

IV MTB Lębork i ja :D

Niedziela, 16 września 2012 · dodano: 16.09.2012 | Komentarze 11

...
No i jak się okazuje mój wczorajszy trening wcale nie zaszkodził mi w dzisiejszym wyścigu.
Pamiętałam swój start i wyścig sprzed dwóch lat.... Tym razem było nieco inaczej.
Przyjechaliśmy rano. Przebrałam się i myk na trasę coby się z nią zapoznać - wróciłam z tej przejażdżki lekko zdziwiona.... nie podjechałam ani jednego podjazdu bez zsiadania z roweru - mało tego - nie zjechałam na żadnym zjeździe ... porównując do trasy którą pamiętam: normalnie załamka, dodatkowy podjazd i zjazdy takie że krew w żyłach mi się zagotowała.
Ale....
W końcu nastąpił mój start... Pierwsza pętla to jakaś kurna totalna pomyłka - nigdzie nie mogłam swobodnie podjechać ani zjechać - spore zainteresowanie tym dystansem wielu ze startujących (a mających siły) uniemożliwiło pokonanie trudnych odcinków siedząc "w siodle" - za to druga pętla - już zupełnie spokojnie, bez tłumów i o dziwo - mimo zmęczenia, jechało mi się o wiele lepiej własnie to drugie kółko.
Finał taki jak widać na załączonych zdjęciach :)

Trasa lęborskiego wyścigu zasługuje na najwyższe oceny - muszę przyznać, że organizatorzy naprawdę "wiedzą co robią".

Za tydzień skandia maraton..... tam to już nie będzie tak krótko i intensywnie.... aż strach się bać :P

Dzień zakończony jak nigdy przedtem.
Nikt nigdy nie zgotował mi takiej niespodzianki po żadnym wyścigu, co ja gadam - w ogóle nikt nigdy mnie tak nie potraktował jak dziś.
Czułam się naprawdę wyjątkowo :) Dzięki M.

podjazdy masakryczne - ale tak se myślę.... trzecie kółko spoko - dałabym radę buahahhahahh © emo


no i jest :) ale myślałam że padnę na trasie i będę umarnięta :) © emo


i nagroda - w końcu miniaturka roweru ;p ;p ;p © emo

...


Kategoria Zawody


  • DST 20.00km
  • Sprzęt Moja "Lady"
  • Aktywność Jazda na rowerze

LUIZA XC CUP CZŁUCHÓW

Sobota, 25 sierpnia 2012 · dodano: 27.08.2012 | Komentarze 15

...
Zupełnie niespodziewanie udało mi się przyjechać na te zawody.
Śmigałam na "luizie" dwa lata temu – nadszedł czas na rekonesans :)
Przyjechaliśmy dość wcześnie - około 9 rano już byłam w biurze zawodów.
Start o 12.00 – więc miałam sporo czasu na przygotowanie się i poznanie trasy oraz na konwersacje ze znajomymi.
Sądziłam, że będzie tak jak kiedyś – jeden dubel i schodzę z trasy – ale tym razem miałam do przejechania pełne 5 okrążeń. Bałam się jednego odcinka – zjazdu, jednak po usłyszeniu kilku dobrych rad pokonałam go bezproblemowo - łącznie aż osiem razy :)
Tak naprawde to najlepiej się czułam na trzecim okrążeniu, czwarte też całkiem nieźle mi się jechało. A na piątym nawet udało mi się wyprzedzić kogoś :)
Na metę wjechałam jako pierwsza z kobiet, spodziewałam się, że będę druga – czasami fajnie jest tak się miło zaskoczyć.

Dzień naprawdę udany. Spotkałam znajomych, mogłam pogadać, pośmiać się i znów poczuć się tak jak kiedyś – kiedy startowałam regularnie. Dzięki M.

A organizacja wyścigu rewelacyjna – biorąc pod uwagę to jak było dwa lata temu - to tym razem impreza na medal! Oby tak dalej.


LUIZA XC CUP CZŁUCHOW © emo


LIUZA Czluchów © emo


LUIZA XC Czluchow © emo


LUIZA XC JESZCZE JEDNO KÓŁKO © emo


META ;) © emo


PUDŁO :) A PUCHAR ŁO HO HO HO © emo


Więcej zdjęć TUTAJ i gdzieś tam na fejsie zapewne ;p
...


Kategoria Zawody


  • DST 90.00km
  • Teren 90.00km
  • Czas 04:22
  • VAVG 20.61km/h
  • Sprzęt Moja "Lady"
  • Aktywność Jazda na rowerze

SkandiaMaraton i GRAND FONDO

Poniedziałek, 23 lipca 2012 · dodano: 23.07.2012 | Komentarze 14

...
Po raz pierwszy wziełam udział w Skandia Marton w tym roku.
I jakoś tak wyszło, że pojechałam grand fondo....
Miało być 76 km w miare lekkiego terenu, a było 90 km ciężkiej jazdy (nie tak ciężkiej jak w gdańskiej edycji, ale jednak łatwo mi nie było).
Od paru lat chciałam spróbować pojechac na tym "królewskim" dystansie i w końcu udało mi się.

Start 11:05
Nigdy w życiu nie stałam w drugim sektorze. Bałam sie jak cholera – że przyjade ostatnia, że zamkną mi metę, etc. Nie było już odwrotu.
Asia i Anka oraz Monika – pocieszały mnie, że będzie ok.
Część trasy (niewielką) znałam z poprzednich edycji bytowskiego maratonu rodzinnego. Jednak większość terenów było dla mnie nowością.
Do około 60 km jechało mi się świetnie. Utrzymywałam tempo dwóch zawodniczek, które zwykle są lepsze ode mnie. Potem... na prostym odcinku nie wiem jak – ale "uciekło" mi tylne koło i poleciałam... upadłam, nie mogłam oddychać, nie mogłam nabrać powietrza, ktoś zawrócił, coś do mnie mówił, w końcu udało mi się nabrać powietrza, wiedziałam już że jak sie uspokoję będzie ok. Nie połamałam się, powiedziałam, że ma śmigać dalej, że sobie poradzę.
Trudno było mi wstać. Ciężko się oddychało. Bolało wszystko jak jasna cholera tu w drogach oddechowych – bo inne obrażenia dopiero dały o sobie znać jak skończyłam wyścig.
W końcu wstałam, wyprostowałam się – byłam tak wkurwiona, że jak wsiadłam na rower w kilka minut dogoniłam rywalkę.
No tak – ale nie dałam później rady utrzymać tempa.
Na dodatek nie wiedziałam, że dystans to nie jest 76 km tylko aż 90 km.
Ostatnie 7 km myślałam, że umrę pedałując na rowerze (swoją drogą fajna śmierć :D)
Bardzo mi pomógł zawodnik z nr 3305, z Elbląga chyba – bardzo dziękuję – gadaliśmy, dodawał mi otuchy mimo, że sam też już miał dość tej trasy.
Jakoś udało się nam w końcu wspólnie, razem przekroczyć metę.

Znowu ledwo co łapałam oddech. Wszystko mnie bolało, nie wiedziałam, czy mam siedzieć, leżeć czy jeździć nadal na rowerze (o dziwo w tej pozycji najmniej mnie wszystko bolało).

Po kilku minutach okazało sie, że mam drugie miejsce w K3 na dyst. GRAND FONDO !!
I wcale nie przyjechałam ostatnia :D
Czyli plan sie powiódł – mimo wydłużonego dystansu, upadku – nie przyjechałam na końcu :)

Czy podejmę wyzwanie na kolejnej edycji ?
W tym momencie mówię NIE.
Ale .. kto wie :)

Bardzo dziękuję wszystkim na trasie, za towarzystwo, za wspieranie etc.

Niestety z mojego klubu KSR nikt nie jechał na grand fondo. Wszyscy śmigali na MINI.
Jak przyjechałam na metę, nikogo nie było – byli natomiast znajomi z Trójmiasta – im również bardzo dziękuję za dobre słowo i uśmiech.

Poszłam się umyć, spakować rower i usłyszałam jak proszą mnie o podejście do podium...

Faaaaaajnie było. Ale na dziś mam dość. :)

mój nowy golf dwójka :D i moje ferrari czyli Lady :D © emo


sKANDIA maraton bytów 2012 :) pudło © emo


SKANDIA BYTÓW 2012 © emo

...




  • DST 140.00km
  • Teren 100.00km
  • Sprzęt Moja "Lady"
  • Aktywność Jazda na rowerze

Harpagan 43 Czarna Woda

Wtorek, 24 kwietnia 2012 · dodano: 24.04.2012 | Komentarze 9


Nie ma co pisać za wiele. Było jak zwykle zajeb.... tzn fajnie było.
Wyjechałam w piątkowe popołudnie, piękna pogoda - iście wiosenna, słońce przygrzewało przez szyby MOJEGO NOWEGO GOLFA DWÓJKI = MNG2:D, ptaki śpiewały przepięknie (tzn ja ich nie słyszałam jadąc moim nowym golfem „dwójkom”, ale śpiewały – zapewniam Was), wiaterek lekko smyrał boczne lustereczka, które chybotały się lekkuchno. Nie zapodałam se żadnej muzy bo jakieś debile włamały się do MNG2 po 9 godzinach od zakupu i zapierdo.... tzn ukradli radio i półkę tylną z głośnikami, ale co tam – odpoczywałam zerkając we wsteczne lusterko na moją Lady rozłożyście rozłożoną na tyłach MNG2 :D

Nom.

Więc, dojechałam do BAZY, zaparkowałam, udałam się w kierunku sali gimnastycznej pozabierawszy ze sobą śpiwór i karimatę coby se znaleźć dobre legowisko. Znalazłam – a jakże – znów na antresoli (potem się okazało że to zbawienne bo mnie szczury nie dopadły przynajmniej). „Pozjechali” się znajomi i znajome, zrobiłam „rozeznanie”terenu (do stołówki trza było iść poprzez dwór (brrr). Po rozeznaniu swoich bagaży okazało się, że do śniadania nazajutrz to ja nie byłam przygotowana nic a nic... hm. Ale przecież Harpagan to jedna wielka rodzina :) i się łyżka znalazła :P

Rano.... kuźwa jakoś tak nieco chaotycznie było, zero stresu czy cóś. Mało co nie spóźniłam się na start. W przechowalni rowerów nadano mi numer: „o Pani 667 przyszła!” - przy okazji pozdrawiam całe grono Wolontariuszy z tego zimnego namiotu ;)
Dobra – więc tak, rano spotkałam Asię i Marcina – na boisko wpadłam jako ostatnia chyba, dorwałam mapę i zamiast OBMYŚLAĆ trasę, zwinęłam mapę i poszłam ich szukać. Po udanych poszukiwaniach stwierdziliśmy, że pośmigamy razem (przynajmniej początek trasy).
PK11 cel number łan, szybko łatwo i przyjemnie, wracamy tą samą trasą kierując się na PK17. Na rozstaju dróg (noooo jak to brzmi :D), tuż za Cieciorką dochodzą mnie głosy: „tam jest Monika” - zerkam - mija nas trzech rowerzystów, ni cholery nie jestem w stanie dojrzeć któż to mógł być. Zatem – jademy dalej. Zaczyna padać, lać w sumie. Fak ! No kurna jego mać – nigdy jeszcze nie jechałam w deszczu na Harpaganie. Przecinamy krajówkę na wysokości Bytoni i szybko lokalizujemy PK 17. Później PK9 – fajne miejsce przy jeziorze między Iwicznem a Czarnym. Między PK9 a PK15 przekraczamy Wdę (mostem mostem oczywista oczywistość – ja tam nie wiem gdzie inni się szlajali.... a …. to nie tu tylko przy PK14 chyba). No a na te czternastkę to „jechalim” przecinkami - całkiem przyzwoite nawet no no. Ale, ale za PK14 to już mi nie było wesoło. Piach, piaseczek, piasek – kuźwa no ! Non stop. Noooo i nawigowałam na PK16 – zostałyśmy we dwie z Aśką. Po drodze spotkałam kolegę z Białymi Oponami na zajefajnym „Specjalu” (teraz już wiem kogo :P) ChrisEm'a. Po krótkiej wymianie zdań (oczywiście chrisEM mnie znał – ja jego nie), każdy śmiga swoim tempem. Moja nawigacja nieco zawiodła i owszem trafiłyśmy na szosę, tyle że nie tam gdzie trzeba. Skutkiem tego było łażenie po żeremi bobrowej, dość szerokiej, Bóg mi świadkiem, że jeśli bym trafiła na coś takiego na samotnym rajdzie za chiny ruskie nie wlazłabym na to, nie wspominając o pokonaniu całej szerokości.
Dotarłszy w końcu z mokrymi stopami na szesnastkę, zostawiam Aśkę i zapierniczam na szóstkę (choć w zamyśle wpierw był PK10). Licznik mi nie działa, nie wiem jakim cudem ja trafiałam na te punkty, potem celowałam już na dwunastkę, ale mnie wzięło jakoś tak na Fojutowo i zawróciłam z trasy, PK18 zaliczone w pięknym stylu :P Chcecie zobaczyć ?
Proszę:

&context=C4b36f2bADvjVQa1PpcFNaltzpSjdSQ71SEFF9eC-TJ8J-Sq71h-w=

No i kogo spotykam kiedy już wracam z PK18?? No ? Kogo? Kolegę z Białymi Oponami :D ChrisEM śmiga na PK12, ja odpuszczam bo mam stracha, że nie zdążę na metę. Wystrzelił jak z procy - o dziwo nie prosto przecinając krajówkę, tylko szosą w stronę Czerska – czyli tam którędy ja planowałam swój spokojny powrót do bazy. No to se kręcę tą szosą i stwierdzam, że istotnie Chris wystrzelił jak z procy – ale ja go doganiam :) Ooooo jak miło. Kiedy jednak kolega z Białymi Oponami zjeżdża z szosy na te wstrętną, piaszczystą drogę – uznaję, że nie ma takiej siły coby mnie zmusiła abym i ja tam skręciła. No cóż – ale kiedy dotarłam do miejsca, w którym musiałabym opuścić ten piękny, gładki asfalt i kiedy zobaczyłam Jego sylwetkę na horyzoncie (kuuuużwa jak to brzmi :D), to pomyślałam: kto nie ryzykuje ten nic nie ma. I śmignęłam za nim. W Dębkach już jechaliśmy równym tempem.
Nie żałuję, że zjechałam z tego asfaltu wtedy. Trafiliśmy razem na PK12, potem przez Będźmierowice i Łąg prosto do Czarnej Wody, do Bazy – godzinę przed czasem. Nie zaliczyłabym dwunastki jadąc sama.
Dzięki :)

Oddałam rower do przechowalni (ooooo Pani 667 przyszła!), poszłam wziąć prysznic (lodowaty rzecz jasna), ale spotkałam tam Gośkę i podczas konwersacji jakoś zniosłam te niskie temperatury. I co zrobiłam potem ..?
Zasnęłam.
Oczywiście.
Spałam może 2h, może więcej. W końcu z wielkim trudem wstałam, spakowałam się, zaniosłam rzeczy do MNG2, odebrałam rower z przechowalni (już nikt nic nie mówił, ani ja nie musiałam mówić tylko mój rower wyprowadzono ze „stajni”), zapakowałam wszystko, odpaliłam i... (chciałoby się powiedzieć: udałam się na wielki zlot golfiarzy do Borska buahahahahahahahah) pojechałam w ciemną noc, przez Kaliska i Cieciorkę do domu.

Harpagan 43 – miał być moim sprawdzianem. Ale nie był.
Może jesienią. A może już 19 maja...

Nie żałuję ani minuty podczas minionego weekendu, żałuję tylko, że czas nie jest dla nas tak łaskawy i tam gdzie jest nam dobrze mija on o wiele za szybko.

Dziękuję rowerzyście co mi pomógł na żeremi bobrowej i dziękuję Ci ChrisEm za PK12 :)


Harp 43 © emo


Harpagan 43 czarna woda © emo


Lady na Harpie © emo


Harpagan 43 meta © emo


Kategoria RnO, Zawody


  • DST 125.00km
  • Teren 70.00km
  • Sprzęt Moja "Lady"
  • Aktywność Jazda na rowerze

Harpagan 42 Elbląg

Sobota, 15 października 2011 · dodano: 19.10.2011 | Komentarze 11

...
A więc tak - rok czekałam na niego. I się doczekałam.
Wyjazd z Marcinem w piątek po południu - po raz pierwszy z nocowaniem w bazie (to jest dopiero hardkor).
Spanie na twardej podłodze na balkonie sali gimnastycznej oraz padający całą noc deszcz, bębniący o dach dość skutecznie wybudzał mnie ze snu. Mimo to ponownie zasypiałam z nadzieją, że rano nie będzie padać. I tak też było. Po smakowitym śniadaniu udaliśmy się po nasze rowerki.
W kolejce do przechowalni spotykam Kosmę i Darka (bardzo miło, ale bardzo krótko – zamieniliśmy zaledwie kilka zdań), wyjście na boisko, rozdanie map i... nie – wcale nie start, ani wcale nie debata jak jechać – tylko zaczęły się poszukiwania Marcina. On pewnie szukał mnie tak samo intensywnie jak ja jego – w końcu udało się nam siebie nawzajem zlokalizować.
A więc – start: uderzamy na PK19. Wyjazd z miasta sporą grupą, ludzie udają się w różnych kierunkach.
Punkt "prawie" w mieście, a ja już wiedziałam, że będzie caaałkiem ekstremalnie. Moja Lejdi pewnie też – poczuła to na własnych szprychach. BŁOTO. To słowo będzie się przewijać przez większość mojej relacji – jestem zresztą pewna, żę nie tylko mojej.

Dziewiętnastka zdobyta – całkiem sprawnie. Dojeżdżając do niej już wiemy, że wracamy tą samą drogą i kierujemy się na północ na PK8 i tak oto dojazd do ósemki okazuje się apogeum "błotowiska" (teraz tak mogę powiedzieć – bo nigdzie więcej później (ani nigdy wcześniej) nie spotkałam CZEGOŚ takiego), jadę, jadę, jadę, nie wywalam się, kręcę, młóce wręcz byleby utrzymać pion i nie wyrżnąć się w te błotniste kałuże. Niewiem jakim cudem udaje mi się przebrnąć przez to COŚ z tyłkiem na siodełku. No tak, ale niestety trzeba też wrócić, tą samą błotnistą aleją do szosy, ehhh no cóż.. ktoś mówił, że będzie lekko? Powrót na szosę męczący, ale jej widok bezcenny :P Poza tym okazuje się, że już tam byłam w zasięgu wzroku Niewe (o czym Niewe jeszcze niewiedział, ja też nie).

Harpagan42 po błotnym SPA już po drugim pkt © emo


Po krótkiej sesji zdjęciowej, pomykamy dalej (szosą :D) na północ w kierunku PK15 – nie mając pojęcia co tam się będzie działo. W wąwozie spotykam Bartmikę poczym zaliczam przepiękną glebę – biorę ją ślizgiem na błotnistym podłożu.

Harpagan42 - czerwony szlak gdzieś w okolicy Próchnika © emo


Skaczemy przez rzeczki, rowerki fruwają i naszym oczom ukazuje się przezajebiste podejście. Nie jestem w stanie tego pokonać, ledwo idę i niewiedzieć czemu Lejdi jakoś ciągnie mnie w zupełnie odwrotną stronę, czyli w dół. Marcin bierze zatem ją w obroty i migiem jest już u góry z dwoma rowerami, a ja ? Idę, idę idę, człapię w sumie. No i się doczłapałam. Zanim zlokalizowaliśmy (?) PK15 minęło jeszcze sporo czasu. W końcu nam się udało. I tam też dokonuje się skrzyżowanie spojrzeń mojego i Niewe'go.

Harpagan42 PK15 © emo


Zapomniałam dodać, że w sumie to nie było aż TAKIEGO błota w okolicy PK15.
Kolejny nasz cel PK16 – nawigacyjnie łatwo i "bezbłotnie", na punkcie wspaniały widok.
Harpagan 42 Tolkmicko © emo


I tam też dowiedziałam się, że jestem piątą kobietą odwiedzającą ten pkt.
KSR i HARP42 PK15 © emo

Harpagan 42 PK15.. tylko ja byłam taka błotnista © emo


Potem też szosowo do Tolkmicka na PK20. Marcin miał chyba inny plan – ale albo mój urok osobisty, albo siła perswazji przekonała go, że mój pomysł to dobry pomysł :)
Droga prowadziła przepięknym, nowo położonym asfaltem wzdłuż torów tuż przy plaży i nagle, ni z tego ni z owego asfalt się skończył i rowerki zanurzyły się po piasty w czymś... Norrrrrmalnie standard co nie? Powinniśmy być już przyzwyczajeni, że harpagan w Elblągu to "błotne spa".
Sam pkt był położony na plaży. Fajnie tam było. Po drodze udało mi się zdjąć ochraniacze z butów – pomiędzy butkiem a ochraniaczem właśnie miałam 4 cm "zaprawy" – poczułam się wyjątkowo lekka :P A na punkcie było naprawdę plażowo.

harpagan 42 PK 20 © emo

harpagan 42 PK20 © emo


Wróciliśmy do Tolkmicka. Teraz wiem, że mogliśmy się nieco zastanowić na PK20 co dalej, no ale już byliśmy praktycznie w drodze powrotnej więc trzeba było obrać jakąś inną strategię niż dotarcie na PK10.
Zatem śmigamy na PK17. Szosowo, potem oczywiście w błocie, docieramy na punkt. Stamtąd migiem (?) śmigamy na Kwietnik, tzn do Kwietnika – tam punkt dość łatwy nawigacyjnie. Kolejny cel to PK18. Dłuży mi się droga jak jasna cholera. Dojazd to jeszcze jako tako, ale powrót z punktu do szosy to już ponad moje siły. Jednak kiedy koła mojej Lejdi dotykają twardego, PŁASKIEGO asfaltu wstępują we mnie jakieś diabelskie (?) siły i gnamy ile sił fabryka dała do miasta Elbląg, aby jeszcze zdążyć zaliczyć PK5. Udaje się nam.

Najniższy pkt w Polsce ileś tam p.p.m. © emo


Powrót do bazy spokojnym tempem. Jesteśmy 30 min przed jej zamknięciem.
Udało mi się poprawić wynik sprzed roku. I oto mi między innymi chodziło.
A biorąc pod uwagę poziom trudności tej edycji harpagana sama sobie pogratulowałam niezłej lokaty. A fakt iż cały dzień spędziłam tak jak uwielbiam powodował poprawienie mojego nastroju.. 15 października na długo pozostanie w mojej pamięci (tzn na zawsze w sumie) :).

Byłam trzecia na 40 kobiet. 74 na 361 startujących. Marcin był 71 (szybciej się "czipował).

Kiedy już leżałam w moim legowisku niemając nawet ochoty na browca... zadzwonił telefon. Po kilku minutach już byliśmy na dole i dzielilismy się wrażeniami z przeżytego dnia z Marchosem i Turystą :) Bardzo miło, że Marchos zadzwonił do mnie – inaczej byśmy się nie spotkali. A tak przynajmiej pogadaliśmy choć chwile.

Potem poszłam spać. Obudziłam się na oficjalne zakończenie. Później pakowanie i jazda do domu.

Nie żałuję niczego. Jak dla mnie był to najtrudniejszy harpagan. Mój szósty start – ale czegoś takiego to ja jeszcze nie przeżyłam nigdy. I bardzo dobrze. Mi się podobało. Chcę jeszcze :D

P.S. Pozdrawiam serdecznie Michała ;) oraz wszystkich tych których spotkałam.

ZDJĘCIA
...


Kategoria RnO, Zawody


  • DST 19.00km
  • Teren 19.00km
  • Czas 00:58
  • VAVG 19.66km/h
  • Sprzęt Moja "Lady"
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bike Tour Gdańsk Matemblewo

Sobota, 2 lipca 2011 · dodano: 03.07.2011 | Komentarze 10

...
A jednak pojechałam i nawet wystartowałam w tym XC.
I nawet byłam pierwsza :) I nawet mi się spodobało.
Choć trasę miałyśmy "okrojoną" i niestety nie pościgałam się na najcięższej edycji BT. Wszystko jest do nadrobienia.

Nie mam jakoś ochoty pisać bo "zapodałam" sobie, sama osobiście i na swoje własne życzenie.. wiewiórę na łepetynkę i jakoś tak się składa, że mnie ta "wiewóra" nieco "uwiera" - a kwarantanna trwa aż trzy tygodnie ;/

I proszę mnie tu nie dołować ;P

BT Matemblewo Gdańsk 2011 - na mecie © emo


Bike Tour Gdańsk II edycja :) © emo


P.S. Kilometry to wyścig i rozgrzewka.


Kategoria Zawody